Rok w rok z mediów docierają do nas alarmujące wieści: oto wskutek statystyk dowiedziono po raz kolejny, że Polacy nie są raczej w europejskiej czołówce, jeśli chodzi o szeroko pojęte czytelnictwo i olbrzymia część z nich może się poszczycić przeczytaniem co najwyżej jednej książki w ciągu roku. W kilku programach śniadaniowych z rzędu różni eksperci rozwodzą się następnie nad tym, jaka to jest nieprzyjemna tendencja, która naturalnie powinna się zmienić, ponieważ czytelnictwo jest motorem napędowym rozwoju ludzkiej duchowości, a człowiek oczytany ma czym zabłysnąć w towarzystwie, posługuje się znacznie bogatszym słownictwem, dysponuje większą wyobraźnią i potrafi się zdobyć na niezbędny do życia dystans. Po tym, kiedy temat zostanie przemaglowany z każdej możliwej strony, wszystko ucicha, a wrzawa rozpętuje się na nowo rok później, przy okazji kolejnych badań, potwierdzających utrwaloną już kilka razy tezę. Wypadałoby jednak zadać sobie pytanie: czy Polacy faktycznie czytają mało i czy powinni się z tego powodu wstydzić?
Książki i wiedza
Pogląd, jakoby książki były jedynym źródłem wiedzy o świecie i narzędziem do poszerzania swoich horyzontów, jest w dzisiejszych czasach w najlepszym razie odrobinę zdezaktualizowany. Zdecydowana większość ludzi czerpie wiedzę nie z książek, lecz z internetu, który stał się pełnoprawnym źródłem wiedzy, nieustępującym w niczym literaturze naukowej spisywanej przez profesorów różnych uniwersytetów. Świadczy o tym chociażby to, jak łatwo po sieci rozprzestrzeniają się wszelkiego rodzaju fałszywe wiadomości: ludzie czytają je w ogromnych ilościach, a następnie bez głębszej refleksji podają dalej. Położyć emfazę należy tutaj oczywiście na słowo „czytają”, ponieważ internet jest, nawet pomimo bardzo gwałtownej i zdecydowanej ekspansji materiałów wideo, zbudowany niemal w całości na słowie pisanym. Biorąc zatem pod uwagę to, ile Polacy czytają w ciągu roku wszelkiego rodzaju wiadomości, artykułów, felietonów i opinii, można spokojnie założyć, że ta ilość stanowi równowartość co najmniej kilku powieści napisanych zwięzłym, przystępnym językiem współczesnych autorów prozy.
Wobec takiej tezy od razu może pojawić się kontrargument, że przecież słowo jest słowu nierówne i z czytania dzieł Dostojewskiego pobieramy zupełnie inne doznania emocjonalne niż z losowego, krzykliwego artykułu na portalu plotkarskim. Tak oczywiście jest i nie ma co z tym dyskutować, ale należy zadać sobie w tym miejscu kolejne, fundamentalne pytanie: czy książki wartościowych, zapamiętanych przez historię autorów są jedynym rodzajem prozy, który jest naprawdę warty uwagi? Z całą pewnością Polacy jako naród nie muszą wykazywać chęci poznania największych dzieł Puszkina lub Goethego, by móc poszczycić się mianem ludzi zaradnych i gościnnych. Kultura szeroko pojętego czytelnictwa powinna być w Polsce rozwijana, ale nikt nie powinien czuć się stygmatyzowany ze względu na to, że jego pasje lub nawał pracy nie pozwalają mu na przeczytanie choćby tej jednej książki rocznie, skoro tak czy inaczej czyta mnóstwo treści w internecie.